piątek, 20 sierpnia 2010

Pistolet

Zainspirował mnie kiedyś pisarz z Francji, autor Kronik, Blaise Cendrars. Różne ciekawe rzeczy w życiu robił m. in. zajmował się wyceną szlachetnych kamieni. Fascynowała go także, zresztą jak wielu twórców, śmierć oraz rodzaj śmierci zwany samobójstwem. I owego czasu wymyśliłem pierwsze dwa wiersze nowego swego antydzieła. Pozostałe wymyśliłem dziś w autobusie słuchając piosenki poniżej, która również mnie zainspirowała. Zainspirował mnie również Witalij Rozanow, o którym pisał równie inspirujący Wieniedikt Jerofiejew.

http://www.youtube.com/watch?v=47qwjwF39SM

A oto antydzieło

Przyjemne uczucie strzelić sobie w głowę
Ciepłą krwią oblepić kamienną podłogę
Pistolet na mej skroni chłodną lufą patrzy
Za chwilę czar pryśnie - śladów nikt nie zatrze
Delikatny dotyk, jeden impuls w mózgu
Pociągnięcie palcem, strzał i koniec snu!

Będą błagać i płakać - przyjdą jak gawrony
Ostudzi ich uśmiech, na twarzy zranionej
Ciało płynie w ciszy, zaś o bladym świcie
Zajrzy w martwe oczy sępów wiernych stado
W pośpiechu nad ranem, pod nieba błękitem
Ujrzę jak szlocha świat nad panem-chamem

Potem gdy w ziemi ciało me ochłonie
Bóg wyciągnie kulę z roztrzaskanej skroni
Nad grobem roztoczą aurę człowieczeństwa
Pomyślą przez chwilę i pobiegną dalej
A mnie proch i dym ukoił z pistoletu dany
Przyjemne uczucie ...

czwartek, 19 sierpnia 2010

Wzloty i upadki

Czy aby na pewno jest prawdą że ?
Tak się złożyło że
Nie powiem nic o tym że
Zostałem zupełnie samotną postacią

Pieprzyć to

Zostałem górnolotnym śmieciarzem
Co zbiera puszki i wsadza je sobie w dupę
Bardzo to lubię
Szczególnie wtedy gdy na papierze kreślę pustkę

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

"Pierogi się wypierogowały"

Siedzę w domu wrocławskim, obok po lewej stronie lecą reklamy w tv, po prawej w komputerze nie ma włączonych przebojów. A to dziw! Po lewej ręce mam piwo w puszcze zimne z promocji w markecie, jedno z czterech kupionych w zestawie. Pije to drugie piwo i wspominam dzisiejszy i poprzedni dzień i poprzedni przed poprzednim. Właściwie to przed chwilą wróciłem z balkonu zobaczyć czy da radę zaobserwować spadające perseidy bo balkon akurat ma widok na część nieba z której spadają. Raczej perseidów nie zobaczę, bo oświetlenie miejskie nie pozwala na to. Inne zjawiska mogę zaobserwować, ale nie o tym będę pisać. Oto dziś dokonała się niezwykła czynność. Na sam początek opowiem, że wykorzystywanie bogatego słownictwa, którego w mowie potocznej nie używam zazwyczaj, właśnie uskuteczniam w poście owym. Niby trochę się staram, ale naprawdę to staram się bez ładu i składu zawrzeć skojarzenia i opleść historią najciekawszą.

Z owymi czterema piwami ze sklepu, zakupionymi w promocji postanowiłem udać się do miasta wielkiego po raz kolejny. Spakowane w plecaku leżały na dnie i czekały aż trafią do lodówki. Każde z nich marzyło o lodówce, bo plecak nie jest odpowiednim miejscem dla piwa. Latem jest za gorąco, żeby piwo było w plecaku. W lodówce latem jest zimniej niż w plecaku, czy tak samo jest zimą? To w gruncie rzeczy mało filozoficzne pytanie, jednak co za różnica skoro piwo i tak można spożyć bez względu na temperaturę. W przeciwieństwie do wódki, która powinna być podawana w temperaturze pokojowej oczywiście, w pokojowym nastroju, bez względu na wiek, płeć i orientację oczywiście seksualną ma się rozumieć. W razie czego piwo jest w lodówce, a nie w plecaku. Zatem niezgodnie z zasadą piwo było w plecaku, a ja na dodatek byłem w barze mlecznym Mewa i akurat jadłem pół pomidorowej z makaronem, a potem pierogi ruskie ze słoniną, surówkę z marchwi. Obiad swój popijałem oranżadą. Cały obiad kosztował mnie aż 5,45 złotych i na dodatek był jak zwykle bardzo smaczny. Siedziałem przy stoliku obok amonita, na wprost był rozpychający się w kolejce dziadek. Jadł wątróbkę z ziemniakami. Obok z kolei siedziała babcia i jadła kaszę z sosem oraz surówkę nie pamiętam jaką. Mój plecak z kolei znajdował się obok krzesła, pod kaloryferem, pod parapetem gdzie stoją żywe kwiaty. Jeszcze żyjące kwiaty barowe!!!

Kończyłem obiad, gdy zauważyłem, że dziwnie mokro jest pod parapetem na podłodze i plecak jest w kałuży. Wydawało się, że to woda z kaloryfera wyciekła. Dotknąłem dolnej części plecaka, była mokra i kapała z niej bezbarwna na pozór ciecz. Po chwili usłyszałem od innych klientów, że coś mi cieknie z plecaka, na co odrzekłem, że to nie z plecaka, to z kaloryfera zalało mi trochę plecak. Ale coś ciekło i ciekło więc odniosłem naczynia i butelkę po oranżadzie do okienka i wyszedłem na zewnątrz. Wypakowałem wszystkie bagaże z plecaka (których dużo nie było - kurtka, ser żółty w kostce, bułka, książka, zdjęcia stare do fotografa do odbitek). Na końcu wyciągnąłem nieszczęsne piwa w puszcze, z których jedna okazała się dziurawa. Pod ciśnieniem piwo wysączyło się do plecaka, przesiąkając przez materiał, z którego wykonany jest plecak i zalało bar mleczny połową zawartości puszki. Pozostałe 0,25 litra wsiąkło w plecak, a na dnie została sama pianka i końcówka piwa. Szkoda wielka, niby promocja, a piwa nie ma ;/

Na koniec jak już dziurawej puszki się pozbyłem, usłyszałem od klientki, pani w wieku około 40 lat, że to jednak nie woda, a piwko i że miała rację, a ja nie. Bo ja naprawdę nie mogłem w to uwierzyć, że puszka piwa tak łatwo, przy najzwyklejszym stawianiu na ziemi może się przedziurawić. Niby od czego, od kamienia, od kluczy, od czego nie mam pojęcia, bo ostrych przedmiotów nie nosze w plecaku. A jednak się przedziurwaiło i wysączyło pod ciśnieniem i narobiło ambarasu.

Wypiłem to swoje drugie piwo, i trochę mi szkoda, że tak niefortunnie zakończyło się moje transportowanie piwa z miasta małego do miasta dużego. Tyle, że pomyślałem, że jak dobry, wielki statek należy ochrzcić przed pierwszym rejsem, tak i ja przypadkowo ochrzciłem bar mleczny piwem. Bo może bar sam się o to dopominał? A może próbuję się tylko usprawiedliwić? Może nigdy się tego nie dowiem, ale zawsze chciałem, żeby w barze Mewa podawano wódkę w kieliszkach, jako dodatek do obiadu. No ale jakbym wódkę przedziurawił, byłbym jeszcze bardziej smutny. Wniosek i morał z tej historii jest taki, że - przypominając znanego sportowca "w przyszłości wszystko się może zdarzyć i niczego nie wykluczam". Staję się to nudne ale prawdą jest, zaprawdę Wam powiadam.

PS Na koniec relacja pisemna jednego ze stałych klientów Mewy, zakończona wypowiedzią jednej z ekspedientek - konkretnie Pani Reni (brunetka długowłosa):

Wywołujące smutek u czekających w kolejce, a przynoszące poczucie dowartościowania osobom właśnie zajadającym pierogi, wypowiedziane przez panią w Mewie zdanie utkwiło w mej pamięci. "Pierogi się wypierogowały"

niedziela, 8 sierpnia 2010

Powrót do cywilizacji

Po kilkudniowym pobycie w mieście małym, gdzie centrum wygląda jak po trzęsieniu ziemi a ulice dalej zamordowano kobietę tulipanem, udałem się do miasta dużego, większego, drugiego miasta mego. Już na samym wstępie w drodze spotkał mnie zawód, bo kierowca nie chciał się zatrzymać tam gdzie prosiłem. Nawet na stacji benzynowej przy zjeździe z autostrady. Bał się, że zapłaci karę i nie było miejsca na dyskusje ani dla mnie ani dla nikogo innego. Kierowca był nieugięty - bo to nowicjusz i jeszcze chyba boi się łamać zasady.

Jak już dojechałem do miasta dużego z miasta małego, wsiadłem do tramwaju. Tradycyjnie wsiadłem do drugiego wagonu, nawet skasowałem bilet, bo długie trasy zawsze kasuje, chyba że jest mało pasażerów i pora wieczorna albo wczesnoporanna. Wsiadłem i siedziałem na krześle obczajając pasażerów. I oczywiście były osobowości różne jak to w komunikacji miejskiej. Generalnie jednak było spokojnie, żadnych ćpunów, żuli, rumunów, kibiców, babek starych zrzędzących i młodzieży fajnej z gimnazjum. Wsiadła jednak przy dworcu kolejowym pani z zapiekanką i zasmrodziła cały wagon. Bo ja bardzo nie lubię jak ludzie wnoszą jedzenie do tramwajów, autobusów itp. Szczególnie wtedy gdy zamówią knyszę z sosem czosnkowym. Zapiekanka nie miała sosu czosnkowego, ale bardzo pachniała, a pani usiadła po prawej stronie ode mnie tak, że dobrze słyszałem jak jej zapiekanka chrupie przy gryzieniu i widziałem jak okruchy spadają na ziemie i panią co ją jadła. Pod koniec zauważyłem, że kawałek zapiekanki przykleił się do pani nosa i tak już po zjedzeniu ostatni kawałek zapiekanki jechał dalej. Nie zwróciłem pani jej uwagi, bo byłem niezadowolony z takiego obrotu podróży. Jak jadła to niech ma zapiekankę na nosie !

Dwa siedzenia za mną siedział student, słuchający muzyki z komórki przez włączony głośnik. Moda na słuchanie muzyki i puszczanie piosenek ludziom dookoła to jakby uszczęśliwianie na siłę, że mi jest fajnie bo słucham ulubionych kawałków to inni niech też słuchają. Pomyślałem wtedy, że i tak nie zmienię faktu i mody sam, ale mogę chociaż w jakiś sposób zareagować. 5 minut się zastanawiałem czy w komórce nie mam jakiegoś fajnego dzwonka disko polo, ale poszukałem i nie miałem. Niech ludzie zamiast hitów nowoczesnych i aktualnych rnb posłuchają muzyki polskiej, z takim założeniem wychodząc. Ale nie mam chyba ku temu dobrej komórki tylko starą i cichą, no ale jak wytypuję odpowiednią piosenkę, o specjalnym natężeniu dźwięków piskliwych i przerażających to następnym razem puszczę w tramwaju wszystkim !

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Wakacyjny łikend ułołuło !

Zawitałem we wspaniały wakacyjny weekend do rodzinnego miasta. Ba, mój pobyt się przedłużył i nadal przebywam w domu. Nie dzieje się tutaj zbyt wiele rzeczy, które sprawiałyby że serce rośnie. W sobotę był turniej piłki siatkowej plażowej z wpisowym wynoszącym 20 zł, w niedzielę były msze w kościele i dużo ludzi nad zalewem - miejskim kąpielisku przepływowym rzecznym. Co więcej można się kąpać za darmo, ale nie wolno przyprowadzać psów ani śmiecić. Na szczęście można spokojnie się wysikać do wody, a pod parasolką podają piwo. Nie ma tutaj "turystów w sandałach doktora Schola", są za to mieszkańcy oraz okoliczni przyjezdni. Wszyscy się wspaniale relaksują, inni wspaniale awanturują i są fajni, właściwie każdy chce być na jakiś tam fajny sposób fajny, a nawet superfajny.

W poniedziałek pracowały urzędy, poza tym na podwórku kosili żywopłoty, a po drugiej stronie, od ulicy robią remonty i hałasują od samego rana koparką cofającą. Dzieje się dużo, ale do rozrywki codziennym wydarzeniom daleko. No chyba, że pracuje się jako saper albo pakowacz reklamówek jednorazowych.

Z wiadomości miejskich bardzo lubię czytać kronikę policyjną, nie muszę kupować gazety, żeby ją przeczytać, bo kronika znajduję się za darmo w internecie na lokalnym portalu internetowym. Jestem na bieżąco. Kiedy ją czytam, czuję się związany z miastem, w którym się wychowałem. Są w kronice opisane różnego rodzaju przestępstwa, drobne kradzieże i włamania, dewastacje, skargi, nadużywanie alkoholu i posiadanie narkotyków. Jednak najciekawsze są mało spotykane wybryki albo w dziwny sposób śmieszne, jak ostatnio gdy ktoś kopnął jamnika 5 metrów do góry, za to że wdarł się na posesję nieswoją. Albo ucieczka chuliganów, którzy poniszczyli wystawy sklepowe w centrum miasta i w trakcie ucieczki zamienili się bluzami dla niepoznaki (chyba tak się pisze słowo niepoznaka?). Mistrzem ironii był mężczyzna, który zasnął na środku jezdni bez obuwia. Oczywiście był mocno pijany, a na próbę obudzenia przez policjantów zareagował, że nigdzie się nie rusza, bo leży w łóżku, a buty są obok niego i żeby mu nie przeszkadzali i dali spać. Nazajutrz, już w izbie wytrzeźwień zadzwoniła do niego narzeczona, bo gość owego dnia powinien poślubić troskliwą narzeczoną. Niestety mu się nie udało. Więcej informacji nie podali w kronice na temat wydarzenia, które właściwie zajmuje pierwsze miejsce na liście moich ulubionych śmiesznych wydarzeń. Ostatnio zaaresztowali w mieście starostę powiatowego, za lapówkarstwo i nielegalne posiadanie amunicji ostrej (starosta jest myśliwym jak docent Furman z serialu Alternatywy 4, tylko że to do niego przychodzi się z ważnym przypadkiem, a nie odwrotnie - o ile jesteś kimś ważnym). Ten starosta lubi robić zakupy w lumpeksach, widać jego natura myśliwego przydaje się nie tylko w lesie!

Poza tym obok mojego domu jest Żabka, gdzie wieczorem udaję się kupić piwo i ewentualnie inne napoje niealkoholowe. Dziś sprzedawała moja ulubiona ciemnowłosa ładna, naturalna ekspedientka. Była w sklepie razem z jasnowłosą koleżanką, niewinną 17-latką chyba, nader atrakcyjną. Z wrażenia zapomniałem, że naklejke pieska dostanę dopiero jak wydam co najmniej 10 zł. Zorientowałem się za późno, paragon fiskalny był już wydrukowany.

Dodatkowo spędzając weekend można oddać się takim atrakcjom jak zbieranie porzeczek, mycie słoików (sezon w pełni), sprzątanie kurzu, który zbiera się w pokoju od kilku miesięcy, a że mam alergię to lepiej się go pozbyć. Wieczorem zaś nie pozostaje nic innego jak obejrzeć w programie z wyborczej piątkowej, co jest w tv. Zapewne odgrzewane stare kotlety, w związku z tym obejrzałem po raz któryś tam film Rejs. Potem wiadomości, pogoda, sport, ulubione kanały po kolei. I tak minął dzień i poranek trzeci. Jutro z kolei czas na dzień czwarty, dlatego naszykowałem już książkę do czytania pt "Zły bliźniak". (To kryminalna historia, okraszona zadziwiającą dedykacją autora dla ukochanej stewardesyy, notabene autor zginął wraz z nią w katastrofie lotniczej. Przynajmniej tak zrozumiałem czytając wstęp. A kawalerem był bardzo długo, i został nim do katastrofy, ale książkę zdążył napisać.)

Jeszcze nie napisałem, że w ciągu weekendu przejrzałem też lokalne gazety, jedną wydawaną przez towarzystwo miłośników, zawsze w każdym numerze jest dużo historii miasta, okolicy, ludzi itp. Jednak nie lubię czytać małymi literkami mnogiej ilości tekstu toteż nie czytam gazet tylko przeglądam i ewentualnie coś krótkiego wyczytam. Szczerze to jestem zmęczony, bo zostali tutaj sami ojcowie, matki, rówieśnicy, którzy mają pracę i wyjść nie można, bo jak wyjść to od razu na grila z ukochanymi. To już wole w domu siedzieć i obejrzeć kiepskie kabarety w sobotni wieczór.

PS Nawiązując zaś do zmiany konwencji bloga, co jakiś czas być może jednak nie wytrzymam i olśnię i zaskoczę samego siebie, a społeczeństwo przy okazji. Ponieważ w wakacje umysł się uwalnia, i w nadmiarze wolnego czasu można wymyślić coś niepowtarzalnego. Zaprawdę, zaprawdę po stokroć zaprawdę!