poniedziałek, 9 sierpnia 2010

"Pierogi się wypierogowały"

Siedzę w domu wrocławskim, obok po lewej stronie lecą reklamy w tv, po prawej w komputerze nie ma włączonych przebojów. A to dziw! Po lewej ręce mam piwo w puszcze zimne z promocji w markecie, jedno z czterech kupionych w zestawie. Pije to drugie piwo i wspominam dzisiejszy i poprzedni dzień i poprzedni przed poprzednim. Właściwie to przed chwilą wróciłem z balkonu zobaczyć czy da radę zaobserwować spadające perseidy bo balkon akurat ma widok na część nieba z której spadają. Raczej perseidów nie zobaczę, bo oświetlenie miejskie nie pozwala na to. Inne zjawiska mogę zaobserwować, ale nie o tym będę pisać. Oto dziś dokonała się niezwykła czynność. Na sam początek opowiem, że wykorzystywanie bogatego słownictwa, którego w mowie potocznej nie używam zazwyczaj, właśnie uskuteczniam w poście owym. Niby trochę się staram, ale naprawdę to staram się bez ładu i składu zawrzeć skojarzenia i opleść historią najciekawszą.

Z owymi czterema piwami ze sklepu, zakupionymi w promocji postanowiłem udać się do miasta wielkiego po raz kolejny. Spakowane w plecaku leżały na dnie i czekały aż trafią do lodówki. Każde z nich marzyło o lodówce, bo plecak nie jest odpowiednim miejscem dla piwa. Latem jest za gorąco, żeby piwo było w plecaku. W lodówce latem jest zimniej niż w plecaku, czy tak samo jest zimą? To w gruncie rzeczy mało filozoficzne pytanie, jednak co za różnica skoro piwo i tak można spożyć bez względu na temperaturę. W przeciwieństwie do wódki, która powinna być podawana w temperaturze pokojowej oczywiście, w pokojowym nastroju, bez względu na wiek, płeć i orientację oczywiście seksualną ma się rozumieć. W razie czego piwo jest w lodówce, a nie w plecaku. Zatem niezgodnie z zasadą piwo było w plecaku, a ja na dodatek byłem w barze mlecznym Mewa i akurat jadłem pół pomidorowej z makaronem, a potem pierogi ruskie ze słoniną, surówkę z marchwi. Obiad swój popijałem oranżadą. Cały obiad kosztował mnie aż 5,45 złotych i na dodatek był jak zwykle bardzo smaczny. Siedziałem przy stoliku obok amonita, na wprost był rozpychający się w kolejce dziadek. Jadł wątróbkę z ziemniakami. Obok z kolei siedziała babcia i jadła kaszę z sosem oraz surówkę nie pamiętam jaką. Mój plecak z kolei znajdował się obok krzesła, pod kaloryferem, pod parapetem gdzie stoją żywe kwiaty. Jeszcze żyjące kwiaty barowe!!!

Kończyłem obiad, gdy zauważyłem, że dziwnie mokro jest pod parapetem na podłodze i plecak jest w kałuży. Wydawało się, że to woda z kaloryfera wyciekła. Dotknąłem dolnej części plecaka, była mokra i kapała z niej bezbarwna na pozór ciecz. Po chwili usłyszałem od innych klientów, że coś mi cieknie z plecaka, na co odrzekłem, że to nie z plecaka, to z kaloryfera zalało mi trochę plecak. Ale coś ciekło i ciekło więc odniosłem naczynia i butelkę po oranżadzie do okienka i wyszedłem na zewnątrz. Wypakowałem wszystkie bagaże z plecaka (których dużo nie było - kurtka, ser żółty w kostce, bułka, książka, zdjęcia stare do fotografa do odbitek). Na końcu wyciągnąłem nieszczęsne piwa w puszcze, z których jedna okazała się dziurawa. Pod ciśnieniem piwo wysączyło się do plecaka, przesiąkając przez materiał, z którego wykonany jest plecak i zalało bar mleczny połową zawartości puszki. Pozostałe 0,25 litra wsiąkło w plecak, a na dnie została sama pianka i końcówka piwa. Szkoda wielka, niby promocja, a piwa nie ma ;/

Na koniec jak już dziurawej puszki się pozbyłem, usłyszałem od klientki, pani w wieku około 40 lat, że to jednak nie woda, a piwko i że miała rację, a ja nie. Bo ja naprawdę nie mogłem w to uwierzyć, że puszka piwa tak łatwo, przy najzwyklejszym stawianiu na ziemi może się przedziurawić. Niby od czego, od kamienia, od kluczy, od czego nie mam pojęcia, bo ostrych przedmiotów nie nosze w plecaku. A jednak się przedziurwaiło i wysączyło pod ciśnieniem i narobiło ambarasu.

Wypiłem to swoje drugie piwo, i trochę mi szkoda, że tak niefortunnie zakończyło się moje transportowanie piwa z miasta małego do miasta dużego. Tyle, że pomyślałem, że jak dobry, wielki statek należy ochrzcić przed pierwszym rejsem, tak i ja przypadkowo ochrzciłem bar mleczny piwem. Bo może bar sam się o to dopominał? A może próbuję się tylko usprawiedliwić? Może nigdy się tego nie dowiem, ale zawsze chciałem, żeby w barze Mewa podawano wódkę w kieliszkach, jako dodatek do obiadu. No ale jakbym wódkę przedziurawił, byłbym jeszcze bardziej smutny. Wniosek i morał z tej historii jest taki, że - przypominając znanego sportowca "w przyszłości wszystko się może zdarzyć i niczego nie wykluczam". Staję się to nudne ale prawdą jest, zaprawdę Wam powiadam.

PS Na koniec relacja pisemna jednego ze stałych klientów Mewy, zakończona wypowiedzią jednej z ekspedientek - konkretnie Pani Reni (brunetka długowłosa):

Wywołujące smutek u czekających w kolejce, a przynoszące poczucie dowartościowania osobom właśnie zajadającym pierogi, wypowiedziane przez panią w Mewie zdanie utkwiło w mej pamięci. "Pierogi się wypierogowały"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz