poniedziałek, 10 stycznia 2011

Szach-maty !

Tuż po świętach, spędzałem wolny czas w małej górskiej wiosce wespół ze wspaniałymi kompanami. Niestety, zdarzył się dzień, w którym z powodu niedoskonałości mojego ciała, musiałem pozostać w bazie noclegowej i trochę się ponudzić. W czasie mojego pobytu dwójka znajomych rozgrywała partię szachów. Nie były to zwykłe szachy! Figurki przedstawiały rozmaite postacie późnego średniowiecza, których orężem były puchary, beczułki, kielichy - sądząc po minach i pozach - wypełnione alkoholem. W skrócie były to pijackie figurki szachowe. To znacznie utrudniało obserwację partii, ponieważ najpierw trzeba było wiedzieć, mimo znajomości podstawowych zasad gry, jaka dana figura może się poruszać na szachownicy. Właściwie to nie obserwowałem gry, tylko patrzyłem na szachownicę popijając piwo. Następnie znajomi zakończyli rozgrywkę i udali się na wycieczkę.

Tego samego dnia rano po ciężkiej, całonocnej podróży pociągiem, przybył inny kolega, który również jak ja, odpoczywał. I stało się to, czego spodziewałem się, ale nie chciałem uczynić. Zgodziłem się rozegrać partię z zupełnie nieznanym przeciwnikiem!

Dawno, dawno temu grywałem w szachy, bywało, że grałem sam z sobą, czasem z siostrą, kolegami, czytałem książki o zasadach gry, czasami grałem z ojcem, ale zawsze mnie ogrywał! Osiągnąłem też pierwszy sukces na arenie sportowej - zająłem 3 miejsce w rozgrywkach na obozie harcerskim! Po drodze pokonałem trzy lata młodszą kuzynkę, chłopca z upośledzeniem umysłowym, a w trzeciej partii wygrałem z rówieśnikiem. Zwyciężyłem w swojej grupie i tym sposobem dotarłem do półfinału, gdzie po zaciętym boju przegrałem walkę o finał. Zaś w walce o 3 miejsce, wygrałem i otrzymałem w nagrodę wspaniały dyplom! Potem moja kariera załamała się, gdy w parku w uzdrowisku pokonał mnie młody chłopiec.

Od tamtej pory grywałem w szachy na komputerze, jednak notorycznie przegrywając, próbowałem się z kolegą w akademiku, z którym raz wygrywałem, raz przegrywałem - częściej to drugie. I oto nadszedł dzień, w którym rozgrywałem partię po kilku latach przerwy. Nawet nie pamiętałem, na którym polu stawiać białego króla i czarną królową.

Nieważne, rozgrywka odbywała się dość szybko, ponieważ wiedziałem, że nie mam co kombinować, oddałem się instynktowi zabójcy. Doskonale rozwinąłem skrzydła i rozbiłem w pył przeciwnika, który szybko poddał króla mając kilka figur straty.
Oczywiście od razu rozegraliśmy rewanż, i tym razem poległem, szach-mat, niezbyt szybki, ale skuteczny. Postanowiłem napić się piwa. Pojawił się mały stres, gramy partię numer trzy, ja nie jestem specjalnie zmotywowany, wszystko mi jedno czy wygram czy nie, bo czuję że miałem szczęście początkującego. Próbowałem, kombinowałem, ale pech chciał, że zaczęły mylić mi się figurki, wykonałem kilka naprawdę beznadziejnych posunięć, i mimo zezwolenia na cofniecie ruchu, przegrałem partię. Mogłem wszystko zrzucić na piwo, zmęczenie, rozkojarzenie ale ? - żeby sprawdzić czy to nie był wypadek przy pracy rozegraliśmy partię numer cztery. Tę przegrałem sromotnie, z jeszcze większą częstotliwością mylenia figur, kompletnie nieprzemyślanych ruchów, złej strategii, częstszymi łykami piwa. Czułem się zrezygnowany, zniechęcony, nie wiedziałem jak, po co, gdzie, kiedy, dlaczego? Poza tym pojawiła się niepokojąca myśl...

"Nie mam pomysłu jak rozegrać partię szachów zwaną życiem"

3 komentarze: